sobota, 21 grudnia 2013

Nine

*NOTATKA POD ROZDZIAŁEM*



*3 lata wcześniej
1 października 2010 roku




       Skoro cała moja nadzieja już wygasła to po co wciąż łudzę się że kiedyś będę wolna? Że w końcu będę mogła żyć własnym życiem. Boże, to wszystko jest jakieś pojebane. Ja jestem pojebana, bo nie umiem się zabić. Miałam już tyle prób samobójczych, z których każda była niewypałem. A dlaczego? Bo zawsze znalazł się ktoś, kto musiał mi przeszkodzić. Jakby zależało im na moim życiu, chociaż wcale tak nie jest. Jednym słowem moje życie to jedne wielkie gówno, a ludzie którzy mnie otaczają to psychopaci.
      

      Po kąpieli Justin wziął mnie na ręce i zaniósł do mojego pokoju. Nie dałabym rady o własnych siłach wrócić do pomieszczenia. Uwierzcie mi, Zayn tak mnie pobił że nawet najmniejszy ruch sprawiał mi ogromny ból. Dlatego wolałam się wcale nie ruszać. Odzywać się też nie miałam zamiaru, ponieważ bałam się że jak tylko otworzę buzię to znowu przeszyje mnie ból. Wiem, jestem żałosna. Na szczęście Justin zdawał sobie sprawę z tego, że nie jestem dość silna by wykonać jakikolwiek ruch i bez zastanowienia skierował się ze mną w stronę drzwi. Położył mnie na łóżku, obrócił się na pięcie i wyszedł. Słychać było tylko przekręcanie się klucza. Pewnie niech mnie zakluczy. Przecież gdyby tego nie zrobił to z łatwością uciekłabym stąd w takim stanie. Debil.
Jeśli chodzi o mnie to czuję się fatalnie. I pewnie tak też wyglądam. Cała w siniakach. Ale mimo to, to jest jeden plus tego, że zostałam pobita. Przez najbliższy czas raczej nikt z nich do mnie nie przyjdzie. Nikt nie będzie próbował po raz kolejny mnie zgwałcić. Chociaż nie jestem tego tak do końca pewna, to mam nadzieję że tak będzie. Mogłabym wtedy, chodź na chwilę od nich odpocząć. Chyba, że są takimi świniami, że nie obchodziłoby ich czy jestem poobijana,ledwo żyje i nie mam siły się ruszać. To całe rozmyślanie doprowadziło mnie do tego, że nawet nie wiem kiedy odpłynęłam. Byłam strasznie zmęczona. Obudziły mnie promienie słońca, które bezczelnie wpełzły do mojego pokoju przez odsłonięte okno, przywracając mnie tym samym do szarej rzeczywistości. Czyli wygląda na to, że ktoś był już w moim pokoju i wpuścił do niego trochę światła. Dobrze, że chociaż to mi zostawili, światło. Przecież mogliby odseparować mnie od niego i zamknąć w jakimś ciemnym pomieszczeniu bez okien. A mimo to wciąż jestem w swoim pokoju. Przynajmniej mam jeszcze swój własny kąt. Podciągnęłam się na łokciach tym samym siadając na łóżku. Dalej wszystko mnie bolało,ale nie było aż tak źle jak wczoraj. Ból był nawet do zniesienia. Przetarłam oczy,próbując przyzwyczaić się do światła. Pierwsze co ukazało się moim zmęczonym oczom był talerz , który leżał na mojej komodzie. No proszę, w końcu przynieśli mi coś do jedzenia. Nie mogą przecież dopuścić do tego abym się zagłodziła. Musze żyć, aby zaspokoić ich potrzeby. Eh, jacy oni opiekuńczy. Tak w ogóle to jak długo już nie jadłam? Jakoś wcześniej nie przejmowałam się tym, że wcale nie jem. Szczerze,to teraz też mam
to gdzieś. Już od dłuższego czasu ignorowałam to, że mój organizm domaga się posiłku. Patrząc tak na swoje ciało, uświadomiłam sobie,że schudłam. I to bardzo. Jedyne co widzę to kości i wystające żebra. Boże..ciekawe jak wygląda moja twarz. Czy się zmieniła. Szkoda, że nie mam w pokoju lustra. No tak, kolejna rzecz która została mi zabrana dla mojego 'bezpieczeństwa'.
Nie miałam zamiaru patrzeć na to jedzenie. Wstałam ostrożnie z łóżka i skierowałam się w stronę komody. Trudności sprawiało mi utrzymanie równowagi. Wciąż byłam słaba. Wzięłam do ręki talerz i podeszłam do okna. Wolną ręką złapałam za klamkę i przekręciłam ją tak by okno się otworzyło. Momentalnie poczułam przyjemny wiatr muskający moją twarz. Wychyliłam głowę i spojrzałam w dół. Tak jak wcześniej mówiłam było strasznie wysoko. Wyciągnęłam rękę, w której trzymałam talerz i bez zastanowienia go wyrzuciłam. Rozglądałam się po otoczeniu, uświadamiając sobie jak dawno nie byłam na zewnątrz. Miasto mimo to nic się nie zmieniło. Wszystko było na swoim miejscu. Każdy żył swoim życiem.
Przypomniałam sobie jak rozmyślałam nad tym aby popełnić samobójstwo i zeskoczyć z okna. Nie musiałabym się tym razem martwić, że coś pójdzie nie tak. Gdybym skoczyła z takiej wysokości, to śmierć gwarantowana. Wcześniej się bałam. Przerażała mnie głównie ta wysokość. Ale przecież tego właśnie chcę, tak? Chcę umrzeć. To mogłoby wypalić. Postanowiłam, że spróbuję. Dlaczego nie.
Podtrzymując się rękoma, z trudem weszłam na parapet. Chyba mam lęk wysokości, bo gdy skierowałam mój wzrok w dół, odruchowo się cofnęłam. Przez chwilę miałam ochotę jak najszybciej zejść na podłogę i dać sobie z tym spokój. Ale nie było już odwrotu. 
Cher uspokój się..nie panikuj - powtarzałam sobie w duchu
Dasz radę
Dasz radę
Dasz radę
To tylko jeden krok
Jeden mały kroczek
Wystarczy, że zrobisz jeden krok do przodu i to wszystko się skończy.
Teraz albo nigdy...





---

Od autorki:
Hej misiaczki! BARDZOOOOO CHCIAŁABYM WAS PRZEPROSIĆ że dopiero teraz dodaje ten rozdział. Miał być tydzień temu ale jakoś tak wyszło, że go nie dodałam. Może przez to, że nie miałam czasu albo po prostu weny. Wiem, jestem beznadziejna. ;c
Kolejna sprawa to to,że nawet połowa z osób, które to czyta nie komentuje. Jest mi naprawdę przykro, bo czuję jakbym pisała to sama do siebie. Czy naprawdę aż tak trudno jest zostawić jeden komentarz? Nie musi być długi, wystarczy jedno słowo. Zrobiłoby mi to ogromną przyjemność gdybym zobaczyła, że jednak komuś podobają się moje wypociny. Po za tym chciałabym wiedzieć co sądzicie o danym rozdziale. 
Przy okazji chcę Wam podziękować za prawie TYSIĄC wyświetleń! Jesteście wspaniali <3
Na koniec takie tam życzenia ode mnie i mojej współtwórczyni:
Życzymy wam wesołych i spokojnych świąt spędzonych razem z rodziną, oczywiście duuuuużo prezentów no i przede wszystkim spełnienia marzeń w nadchodzącym nowym roku. ;)


8 komentarzy: